„Felieton Ks. Brząkalika”
Drodzy
słuchacze. Witam serdecznie i zapraszam na kolejny niedzielny felieton, który
ma dwa akcenty: po-wielkanocny i miłosierdziowy.
Dzisiejsza niedziela domyka, wieńczy jeden z najjaśniejszych,
a właściwie to najjaśniejszy tydzień w całym roku.
Jasność, świetlistość tego tygodnia
jest oczywistą konsekwencją Wielkanocy, jej skutkiem. Niestety, widać tu jednak wyraźną smugę
cienia kładącą się na tej świetlistości. I ten cień towarzyszy tej
jasności od samego początku. A jest nim, jak mi się zdaje, nierozpoznanie,
niepoznanie.
Jeśli ktoś śledził przypadające
fragmenty Ewangelii na kolejne dni minionego tygodnia, to mógł zauważyć, że
przewijał się w nich najczęściej motyw nierozpoznania. Najpierw Maria
Magdalena. Nierozpoznała, wzięła za ogrodnika. Potem ci dwaj, opuszczający
Jerozolimę, by schronić się na prowincji, na wsi, nie poznali idącego obok,
rozmawiającego z nimi. A potem cała grupa, chyba z ośmiu, i to tych najbliższych,
nie rozpoznała stojącego na brzegu. To nierozpoznanie jest więc doświadczeniem
powszechnym, dotyczy ich wszystkich. Gdyby ono dotyczyło tylko tej jednej
kobiety, można by je skwitować jej egzaltacją, czy zaszlochanymi oczami, a to
nierozpoznanie dwójki idących do Emaus można by spisać na karb zaślepienia
mieszanką strachu i tchórzostwa. Ale nierozpoznania przez całą ósemkę nie da
się tak łatwo usprawiedliwić. Ciekawe, że to nierozpoznanie nie wywołuje
zawiedzenia, rozczarowania, a raczej potrzebę znalezienia klucza, sposobu na
poznanie. Magdalenie wystarcza jedno słowo, uczniom do Emaus wspólnota
przeżywania obecności, ósemce wskazówka do działania, podpowiedź rozwiązania.
Wszystkie te nieropoznania mają to
samo podłoże, ten sam początek. A jest nim powierzchownowość, przyćmienie
emocjami. Magdalenie w rozpoznaniu przeszkodziła rozpacz, żal, smutek,
wędrowcom do Emaus rozczarowanie, zawiedzione nadzieje, niespełnione ambicje, a
ósemce bezradność, rezygnacja, brak perspektywy, beznadzieja.
Rozpacz, żal, smutek, rozczarowanie,
zawiedzione nadzieje, niespełnione ambicje, bezradność, rezygnacja, brak
perspektywy, beznadzieja - to działa jak gęsta mgła ograniczająca do minimum
możliwość zobaczenia, rozpoznania i poznania, co ładnie wyraża jedno z
tłumaczeń Ewangelii, kiedy mówi, że ich
oczy były jakby przyćmione.
I tak sobie myślę, więcej, jestem o
tym przekonany, że ten dramat nierozpoznania, niepoznania, i to w odniesieniu
tak do Zmartwychwstałego, jak i do Kościoła, bliźniego, a nawet siebie
samego nie tylko się natęża, ale powiedziałbym, że pączkuje, rozsiewa jak
wirus. A powodem tej niemal epidemii nierozpoznawania, niepoznawania jest
lawinowo rosnące powodzenie powierzchowności, zaćmienia emocjami.
Lekarstwo, odtrutka na ową
powierzchowność znana jest już od czasów Zmartwychwstania. Jest nią słowo,
wspólnota przeżywania obecności i działanie, podpowiedź rozwiązania. Tylko tymi
kluczami możemy, mimo tej coraz gęstszej mgły powierzchniowości, dojść do
poznania, do rozpoznania tak Zmartwychwstałego, jak i Kościoła, bliźniego,
a nawet siebie samego.
Nie sposób dzisiejszej niedzieli nie
dotknąć też miłosierdzia, zwłaszcza, że jak mi się zdaje dość opacznie
miłosierdzie rozumiemy. Co to właściwie jest miłosierdzie? Wyczytałem gdzieś
taką oto jego definicję: Miłosierdzie
jest to aktywna forma współczucia, wyrażająca się w konkretnym działaniu,
polegającym na bezinteresownej pomocy. Samo współczucie nieprzekładające się na
działanie miłosierdziem jeszcze nie jest. I nie można, nawet nie wolno nie
zauważyć tu wyraźnego akcentu, jaki położony jest na konkrecie, na działaniu.
Miłosierdzie nie jest uczuciem, emocją, li tylko współczuciem. Jest działaniem,
konkretnym działaniem i to bezinteresownym.
Tak mi się zdaje, takie też odnoszę
wrażenie, że okazywanie miłosierdzia mylimy często z politowaniem, nawet z
litością, a w okazywaniu miłosierdzia bywamy bardziej ogólnikowi niż konkretni,
i że gubimy gdzieś bezinteresowność naszego miłosierdzia. I na domiar złego
okazywanie miłosierdzia bywa okazją z jednej strony do pokazania swojej
wyższości, a z drugiej do polepszenia sobie samooceny.
Proszę pozwolić, że przypomnę teraz
nam wszystkim katechizmową listę uczynków miłosierdzia, najpierw, co do duszy:
grzesznych upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić,
strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, modlić
się za żywych i umarłych, i co do ciała: głodnych nakarmić, spragnionych
napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć, więźniów pocieszać,
chorych nawiedzać, umarłych pogrzebać.
Proszę zwrócić uwagę, że w jednym i
drugim przypadku chodzi o konkret, o działanie. To nie jest lista pobożnych
życzeń, czy uspokajających obietnic. Idzie o upomnienie, pouczenie, radę,
pocieszenie, znoszenie, darowanie, modlitwę, nakarmienie, zaspokojenie
pragnienia, przyodzianie, ugoszczenie, odwiedziny i pogrzebanie. To nie jest
pustosłowie. To są konkretne działania.
Dziś, kiedy tak bardzo związujemy
naszą nadzieję z Bożym miłosierdziem, świadomie prowokacyjnie zapytam: czy
licząc na Boże miłosierdzie wobec siebie, mam świadomość, że tu obowiązuje
zasada symetryczności: Bądźcie
miłosierni, jak miłosierny jest wasz Ojciec...?
Pozostając, więc tylko na poziomie ducha zapytajmy,
jak wygląda poziom symetryczności mojego miłosierdzia. Czy mam odwagę upomnieć,
pouczyć, czy wolę się nie wtrącać chowając głowę w piasek? Czy rozwiewam
wątpliwości dobrą radą i słowem, czy bardziej je rozsiewam dwuznacznością
języka? Czy mam dość cierpliwości znosząc krzywdę, czy raczej rozsadza mnie
niecierpliwość rewanżu, czy odpłaty? Czy potrafię być wyrozumiałym
w darowaniu urazów, czy raczej wyrozumiałość mam tylko dla siebie,
a wymagania tylko dla bliźnich?
Myślę, że warto sobie, właśnie dziś, postawić tych
parę pytań. Zachęcam, niezależnie od
poziomu własnej pobożności, czy religijności, i niezależnie od roli społeczno –
polityczno – gospodarczo - rodzinno – kościelnej.
Zostawiając Państwa z tą
zachętą, dziękuję za uwagę. Do usłyszenia znów – ks. Piotr Brząkalik.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz